Warkot był taaaki, że uciekały ptaki. Na początku Stali jedni wozili ziemię, drudzy piłowali deski

Czytaj dalej
Fot. Archiwum/Artur Szymczak
Paweł Tracz

Warkot był taaaki, że uciekały ptaki. Na początku Stali jedni wozili ziemię, drudzy piłowali deski

Paweł Tracz

Tor? Dziura przy dziurze. Trybuny? Wał bez ławek. Inne motory i ubiory. Jak kiedyś wyglądał żużel nad Wartą?

Dziś przy ul. Śląskiej jest nowoczesny stadion na miarę XXI wieku i drużyna, aspirująca do mistrzostwa Polski. Są wspaniałe imprezy rangi mistrzostw kraju i świata z muzyczną oprawą zawodów w tle, które przyciągają nie tylko „zwykłych” kibiców, ale także ważne osobistości świata biznesu i polityki. Ale w latach 50., gdy czarny sport dopiero się w Gorzowie rozwijał, nie było tak pięknych perspektyw. Mieszkańców to jednak nie zrażało...

- Sport, nie tylko żużel, był tą dziedziną życia, która zaraz po wojnie najbardziej zcalała społeczeństwo. Wie pan, jedni przyjechali z Wielkopolski, drudzy z centralnej Polski, ale najwięcej było Kresowiaków. Inne zwyczaje, mentalność, a nawet gwara. Najłatwiej było „dogadać się” na meczach. Brało się bimberek za pazuchę, wkładało kapelusz na głowę i hyc na stadion. Jedna, druga kolejka i znikały wszelkie granice - wspomina z uśmiechem 83-letni Zdzisław Nowowiejski, który w 1946 r. wraz z rodzicami przyjechał do Gorzowa z Krotoszyna. - Jeśli zawody były w niedzielę, to szło się całą rodziną. Porządek dnia zawsze ten sam. Najpierw obowiązkowo msza w kościele, potem wspólny obiad, a popołudniu wizyta przy Śląskiej.

Dziś emerytowany pracownik nieistniejącego już Ursusa rzadko chodzi na Jancarza (imię legendarnego zawodnika stadion przyjął w 1997 r.).

- Wiek już nie ten. Jak dla mnie trochę tam jednak za głośno. Choć nie tak bardzo jak kiedyś. Z pół wieku temu to dopiero był harmider. Eee, tam w biegu. Jak wszyscy, cała szesnastka zawodników, zaczęli grzać maszyny jeszcze przed zawodami! Taki był warkot, że z Zawarcia wszystkie ptaki uciekały! Nie żartuję, prawdę mówię - bije się w pierś kibic żółto - niebieskich, który dziś śledzi występy stalowców głównie w telewizji.

Stadion powstał na terenie po dawnym wysypisku śmieci

Najpierw korzystali z niego piłkarze, a dopiero 22 lipca 1951 r. został oddany żużlowcom. - Jaki tam stadion... - zżyma się Władysław Lewicki ze Środmieścia. - Tor? Dziura przy dziurze. Trybuny? Jedynie wał okalający owal. Ponadto drewniana szopa zamiast murowanej szatni czy brak wieżyczki sędziowskiej. Nie, trudno to było nazwać stadionem. Dopiero jak załoga Ursusa wzięła się za to, to w czynie społecznym w trymiga powstał „normalny” obiekt.

Zanim jednak w 1957 r. rozpoczęła się budowa stadionu z prawdziwego zdarzenia, nie tylko żużlowcy ryzykowali życiem.

- Na początku lat 50. nasz tor wyglądał już lepiej. Był równiejszy i szerszy, ale i tak często dochodziło do groźnych upadków. Kojarzę taki karambol, po którym jeden z zawodników gości wyskoczył z motocykla, przeleciał 15 metrów nad kibicami i wylądował na zwałach ziemi wokół toru. Wówczas nie było jeszcze choćby drewnianej bandy. O ile dobrze pamiętam, została zbudowana dopiero po zakończeniu sezonu - opowiada Nowowiejski.

Obiekt obiektem, ale inny niż dziś był też wygląd zawodników. Zamiast lekkich kevlarów nosili ciężkie, skórzane, dwuczęściowe kombinezony. Na głowach kaski „orzeszki”, chusty na szyjach. I motocykle, tzw. „kozy”. Tylko emocje wciąż są te same!

- Kiedyś przyjechał do mnie kuzyn z Warszawy. O żużlu nigdy nie słyszał. Mecz tak go wciągnął, że się na nasze Zawarcie przeprowadził - mówi kibic Jan Kompała.

Zawarcie to południowa dzielnica Gorzowa, to tutaj jest stadion im. Edwarda Jancarza, świadeki wielu sukcesów, ale i porażek naszej Stali. Jednak nie zawsze wyglądał tak jak dszisiaj. Obiekt został zbudowany ponad pół wieku temu i powstał dzięki ciężkiej pracy mieszkańców, przede wszystkim załogi Zakładów Mechanicznych Ursus.

- Na budowie przebywaliśmy po godzinach, w tak zwanym czynie społecznym się robiło. Pracowały całe rodziny związane z zakładem, ale także wiele innych, bezimiennych osób. Dzieciaki bawiły się obok na murawie, a dorośli zasuwali w pocie czoła. Tak, jak kto potrafił najlepiej. Jedni zwozili ziemię do usypania trybun, drudzy piłowali deski na ławki, jeszcze inni je potem malowali. Potem ktoś przytargał na budowę traktor i robota od razu przyspieszyła. Zgoda była, to i w kilka miesięcy się uwinęliśmy - wspomina Jan Kompała, były pracownik Ursusa.

Od siatki do bandy

Jednak stadion, który pamięta większość kibiców Staleczki, powstał dopiero w latach 1957-1964. W tym czasie zbudowano dwa parkingi (jeden dla ciągników równających tor, drugi dla żużlowców), garaż klubowy z wieloma urządzeniami, bandę wokół toru i ogrodzenie stadionu. W późniejszym czasie tor i obiekt były jeszcze wielokrotnie przebudowywane i unowocześniane (najwięk-
sze zmiany to lata: 1969, 1981, 2000, 2007, 2010-11).

Także żużel z lat 50. i 60. był zupełnie inny

Zawodnicy mieli na głowach słabo chroniące kaski „orzeszki” i chusty na szyjach. Dopiero z czasem dość niebezpieczne drewniane bandy zostały zastąpione siatką, a potem sklejką i tzw. „dmuchawcami”. Inne były też motocykle: pół wieku temu to były maszyny z wygiętymi do góry końcówkami kierownic (tzw. „kozy”), dziś są one wyprostowane. Komfort jazdy żużlowców też był nieciekawy. Kilkukilogramowe ciężkie skórzane kombinezony, czy też niewygodne gogle na oczy, które po zachlapaniu błotną mazią były bezużyteczne.

Stal dawniej i dziś. Kiedyś żużlowcy startowali ustawieni na betonowych płytach i jeździli po wysypanym hutniczym żużlem torze. Dzisiaj nasi ulubieńcy
Archiwum/Artur Szymczak Stal dawniej i dziś. Kiedyś żużlowcy startowali ustawieni na betonowych płytach i jeździli po wysypanym hutniczym żużlem torze. Dzisiaj nasi ulubieńcy ścigają się na nawierzchni granitowo - sjenitowej.

Dziś zawodnicy mają lżej

- Pojechaliśmy kiedyś do Ufy, na eliminacje indywidualnych mistrzostw świata. Mocną ekipą, większość to byli Polacy. Ponieważ przed zawodami padał deszcz, gospodarze chcąc poprawić warunki i szybciej pozbyć się błotnej mazi, dosypali do nawierzchni jakiejś żrącej mieszanki. Niewiele to pomogło. Mało tego, każdy, kto miał już podczas biegu zabrudzone okulary, zrzucał je, aby cokolwiek zobaczyć. Po zawodach prawie każdy z nas narzekał na wzrok, nie obeszło się bez wizyt u lekarza. Dziś zawodnicy mają lepiej, bo mogą poprawić sobie widoczność w trakcie jazdy dzięki specjalnym, przesuwanym rolkom - wyjaśnia Andrzej Pogorzelski, legendarny żużlowiec Stali z lat 1962-72.

Przez lata zmieniły się także parametry silników: kiedyś jeżdżono na dwusuwach, dopiero w latach 70. najlepsi mogli korzystać z czterosuwów.

Zmiany nie ominęły również tłumików (coraz mniej decybeli) czy opon (różne wielkości klocków i wzory nacięć). Zmieniły się wzory i kolory kombinezonów. Kiedyś wszyscy mieli jednakowe, czarne, potem pojawiły się kolorowe (dziś każda drużyna ma taki sam wzór). Meczowe programy były czarno - białe, ze śladową ilością reklam, a nie kolorowe i na kredowym papierze.

Kibice też mieli swoje zwyczaje. Dawniej mieli transparenty, od lat 80. konfetti, tworzone z gazet, a teraz tworzą oprawy niczym spektakle. Różnica jest także w prezentacji przed zawodami. Kiedyś żużlowcy szli pieszo z parku maszyn pod główną trybunę, dziś podjeżdżają autami. Cóż, znak czasu...

Paweł Tracz

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.