Wielkie męczarnie i zwycięstwo mistrzów w Gdyni

Czytaj dalej
Fot. Archiwum
Andrzej Flügel

Wielkie męczarnie i zwycięstwo mistrzów w Gdyni

Andrzej Flügel

Asseco Gdynia - Stelmet BC Zielona Góra 70:71(20:16, 14:15, 18:17, 13:17- dogrywka 5:6) Asseco: Wyka 17 (3), Garbarcz 15 (4), Szubarga 8 (1), Szczotka 5 (1), Żołnierewicz 3 oraz: Witliński 12, Ponitka i Put po 5, Jankowski 0 Stelmet BC: Dragicević 11, Koszarek 9 (1), Moore 7 (1), Matczak 4 , Mokros 1 oraz: Florence 13 (3), Hrycaniuk 9, Gecevicius 5 (1), Savović 5, Zamojski 4, Kelati 3.

Jedyną dobrą wiadomością jaką Stelmet przesłał z Gdyni swoim kibicom jest zwycięstwo. Tak naprawdę jedynym zespołe, który za ten mecz można chwalić jest Asseco.

Ekipa z Gdyni ma w składzie samych Polaków, jest zbudowana za znacznie mniejsze pieniądze niż Stelmet. Gdynianie jednak mają ambicję by walczyć do końca z każdym, nawet znacznie silniejszym rywalem. Dokładnie zrobili to w sobotni wieczór. Byli bardzo blisko sprawienia sensacji.

Oczywiście jest pewne, że gdyby zielonogórzanie zagrali na swoim zwykłym poziomie, nie popełnili tylu błędów, trafiali tak jak potrafią do kosza z otwartych pozycji, to gdynianie nie mieliby najmniejszych szans. Stelmet jednak zagrał słabiutko. Nasi, mający ambicję odegrania jakiejś roli w europejskich pucharach zawodnicy przegrywali pojedynki z ambitnymi średniakami, dawali się dominować pod koszami, pozwalali rywalom na spokojne rzuty z dobrych pozycji. Słowem, szwankowało niemal wszystko. Dość powiedzieć, że w tym meczu prowadziliśmy po raz pierwszy dopiero w 35 minucie. Mało tego, po chwili pozwoliliśmy rywalom uciec i tylko ich błędy i nasze szczęście pozwoliły na dogrywkę. Gdybyśmy choć w niej przez chwilę zagrali jak mistrz. Nic z tego. Do samego końca biliśmy się o wygraną i osiągnęliśmy ją bardzo szczęśliwe. Zwycięzców się ponoć nie sądzi . Jednak czasem trzeba odstąpić od tej zasady. Czy wszystko w Gdyni było złe? Nie, ale nasz zespół miał tylko momenty i zrywy w których pokazywał się jak mistrz kraju. Przez długie minuty nasi grali jakby w letargu i z przekonaniem, że zwycięstwo z racji tytułu, budżetu i posiadania dobrych, jak na naszą ligę zawodników, im się po prostu obligatoryjnie należy.

Zastanawiająca jest postawa Stelmetu. W środę przegrali z najlepszą drużyną Czech bardzo ważny mecz w Lidze Mistrzów, w sobotni wieczór okrutnie męczyli się z ligowym średniakiem, wygrywając nadzwyczaj szczęśliwie. Wszystko to po pauzie, złapaniu oddechu i solidnym wspólnym potrenowaniu...

Ten mecz od początku nie przebiegał tak jak tego oczekiwali zielonogórscy kibice. Nie ma sensu opisywać pomyłek i słabości naszej ekipy. _Jeśli pod koszami nie do zatrzymania był 26 letni Dariusz Wyka, który dopiero drugi sezon pokazał się w ekstraklasie, nie wystawia to dobrego świadectwa naszym. Podobnie na wiele pozwalał sobie 23-letni Jakub Garebacz, który w tym sezonie zadebiutował w najwyższej klasie. W tym układzie gospodarze prowadzili momentami nawet różnicą dziesięciu punktów. Na szczęście na 29 sekund przed końcem wyrównał James Florence i była dogrywka. W niej dalsza część męczarni. Rywale wygrywali już 70:66. Jednak po rzucie Przemysława Zamojskiego było 71:70 dla nas. Asseco miało jeszcze 20 sekund na zmianę wyniku. Na szczęście Krzysztof Szubarga spudłował i uniknęliśmy kompromitacji.

Andrzej Flügel

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.