Wszyscy zapłacimy za to, żeby w Polsce nie brakło prądu

Czytaj dalej
Fot. pixabay.com
Jarosław Miłkowski

Wszyscy zapłacimy za to, żeby w Polsce nie brakło prądu

Jarosław Miłkowski

Za kilka lat nasze rachunki za prąd mogą wzrosnąć o kolejne kilkadziesiąt złotych. To po to, żeby nie było w kraju kłopotów z energią...

– Jest zagrożenie zapaści energetycznej, a my mamy płacić jeszcze więcej za rachunki za prąd?! Nie ma mowy! Niech rząd płaci za te inwestycje, a nie zwykli Polacy. Nie dość, że tyle z mojej wypłaty idzie na podatki do Skarbu Państwa, to jeszcze trzeba robić wysokie opłaty z własnych pieniędzy – mówi Tomasz Nadolny, technik farmacji z Zielonej Góry. Lubuszanin złości się, bo rząd szykuje się do wprowadzenia tzw. rynku mocy. Co to takiego?

Dziś w Polsce wytwarza się niespełna 40 gigawatów energii. Zdarza się, że to za mało. W 2014 r. po raz pierwszy w historii zdarzyło się, że Polska stała się importerem prądu, a rok temu sytuacja zrobiła się na tyle podbramkowa, że trzeba było – jak za PRL-u – wprowadzić 20. stopień zasilania, co oznaczało możliwość odbioru co najwyżej 30 proc. dostarczanej zwykle energii. By nie dopuścić do black­outu, czyli całkowitej utraty mocy, rząd chce zwiększyć możliwości energetyczne Polski. Kilka tygodni temu minister energii Krzysztof Tchó­rzewski stwierdził, że w Polsce potrzeba jeszcze 12-15 gigawatów, co oznacza wybudowanie 20-24 bloków energetycznych (m.in. na węgiel). A to wiąże się z ogromnymi wydatkami inwestycyjnymi, które mieliby ponieść także odbiorcy.

O ile wzrosną rachunki?

„Przyjęcie projektu rynku mocy tak jak proponuje Ministerstwo Energii wiązałoby się z nałożeniem na społeczeństwo i gospodarkę kosztów rządu 80-90 mld zł w okresie od 2021 r. do 2030 r.” – czytamy w przesłanej „GL” analizie, którą przygotowali Regulatory Assistant Project oraz ClientEarth Prawnicy dla Ziemi. Organizacje te podkreślają, że przed podjęciem decyzji obciążającej konsumentów, rząd musi rozważyć, czy nie można w sposób tańszy, a zarazem w bardziej kompleksowy sposób rozwiązać problemów polskiej energetyki.

– Jeśli rynek mocy ma wspomóc budowę i modernizację bloków na węgiel kamienny, to będzie się to wiązało ze wzrostem rachunków za energię elektryczną dla przeciętnego gospodarstwa domowego o 280-340 zł, czyli o ok. 20 proc. Koszty rynku mocy są więc zbyt wysokie dla polskich przedsiębiorstw i gospodarstw domowych – szacuje dr Jan Rączka z RAP. Zdaniem tej organizacji oraz ClientEarth proponowany przez ministerstwo projekt przedłuży życie starych wysokoemisyjnych instalacji, które będą miały problemy z rosnącymi kosztami eksploatacyjnymi.

słupy energetyczne
pixabay.com Grożą nam wyłączenia prądu.

Podwyżka za podwyżką?

– Dziś za prąd płacę niewiele ponad 100 zł. Podwyżka o 20 zł nie byłaby może za duża. Tyle tylko, że każdy będzie chciał podnieść ceny. Właśnie dostałem nowy czynsz. Od września spółdzielnia każe płacić sobie 50 zł więcej. Sami też w gazecie pisaliście, że jeszcze szykuje się pod-wyżka cen wody. Jeśli tak wszystko pozbiera się w jedną całość, to wyjdzie, że same opłaty wzrosną mi o prawie 100 zł. A pensja stoi w miejscu – mówi Leszek Krzyżanowski z Gorzowa. Do poprawy sytuacji w polskiej energetyce podchodzi sceptycznie. – Jak najbardziej jestem za. Tylko dlaczego to ja mam płacić za lata zaniedbań – mówi gorzowianin.

„Zaniechanie wprowadzenia rynku mocy to koszt ponad 10 mld zł rocznie. Z perspektywy konsumentów wywołać może poważne skutki w postaci drastycznego spadku dobrobytu społecznego. Najtańszym sposobem poprawy bezpieczeństwa energetycznego państwa będzie wprowadzenie rynku mocy” – napisali właśnie eksperci Polskiego Komitetu Energii Elektrycznej. W ostatnią środę przedstawili oni raport „Rynek mocy, czyli jak uniknąć black­outu”. Data była nieprzypadkowa. To właśnie 10 sierpnia rok temu wprowadzony został 20. stopień zasilania. Straty były ogromne. Nowosolska Gedia musiała wstrzymać produkcję. Przez to, że nie pracowała cała jedna zmiana, firma straciła ok. 1 mln zł.

Zdaniem Polskiego Komitetu Energii Elektrycznej, polski system energetyczny może przestać się bilansować już w 2020 r.

Jarosław Miłkowski

Jestem dziennikarzem gorzowskiego działu miejskiego "Gazety Lubuskiej". Zajmuję się tym, co na co dzień dzieje się w Gorzowie - opisuję to, co dzieje się w magistracie, przyglądam się miejskim inwestycjom, jestem też blisko Czytelników. Często piszę teksty o problemach, z którymi mieszkańcy przychodzą do naszej redakcji w Gorzowie (Park 111, ul. Sikorskiego 111, II piętro). Poza tym bliskie mi są tematy związane z Kościołem. Od dzieciństwa jestem też miłośnikiem żużla, więc zajmuję się też tą dyscypliną sportu. Gdy żużlowcy rozgrywają sparingi, turnieje szkoleniowe a także jeżdżą w turniejach za granicą Polski, wybieram się tam z aparatem fotograficznym.

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.