Wtedy miał żal, a teraz plany

Czytaj dalej
Fot. Tomasz Gawałkiewicz
Andrzej Flügel

Wtedy miał żal, a teraz plany

Andrzej Flügel

- Miałem żal, gdy mi podziękowali. Coś się zaczęło tworzyć, powstał zespół z szansami na zbudowanie czegoś ciekawego - mówi były trener zielonogórskiej Lechii Tomasz Trubiłowicz.

Zniknąłeś z naszego futbolu...

Tak, to prawda. Życie płata różne figle. Tak było w moim przypadku. Musiałem zająć się czymś zupełnie innym.

Co robisz?

Pracuję w Berlinie w branży budowlanej, konkretnie przy renowacji i odnawianiu domów.


Jestem wychowankiem Lechii. Wchodziłem do zespołu, kiedy grał w drugiej lidze.

Z futbolem definitywny koniec? Nie wierzę...

Zobaczymy, jak będzie. Na razie nie ma mnie w nim, przynajmniej tak jak kiedyś, od czterech lat. Wówczas nie przypuszczałem, że tak się to wszystko potoczy, bo widziałem siebie jako trenera w dłuższej perspektywie. Jednak ciągnie wilka do lasu. Myślę, że jeszcze wrócę i mam nadzieję, że stanie się to w niedługim czasie.

Przypomnijmy. W 2011 roku w sytuacji kiedy Lechia praktycznie nie miała już szans na utrzymanie w drugiej lidze, zostałeś jej trenerem. Potem był sezon w trzeciej, po którym ci podziękowali...

Cóż, w momencie kiedy obejmowałem zespół, była jeszcze Lechia. Ówczesny prezes Jerzy Materna powiedział, że mam trzy lata, by tu zbudować solidny zespół, nawet wliczając w to spadek, który wydawał się niemal pewny. Ale Lechię wchłonął UKP. Nowe szefostwo klubu, a może nawet nie ono, ale władze miasta, pod wpływem których doszło do tego przejęcia, postawiło na ludzi z UKP, a ja nie byłem z tej ekipy.

Masz żal, że ci podziękowano?

Dziś już nie, ale wówczas tak. Coś zaczęło się tworzyć, powstał niezły zespół z szansami na zbudowanie czegoś ciekawego. Uważałem, że skoro dano mi trzy lata, a dopiero minęła połowa tego czasu, to mogę spokojnie pracować. W tym momencie, kiedy tę ekipę prawie zbudowałem, odebrano mi ją. Ówczesny prezes, pan Tomasz Zwistowski powiedział mi, że mają wielu trenerów w UKP i muszą postawić na swoich. Trudno powiedzieć co by było, gdyby ten zespół, który prowadziłem wiosną 2012 roku, został w tym samym składzie. Chłopcy zobaczyli, że warto ciężko pracować i uwierzyli w swoje możliwości.

Szkoleniowcem pierwszego zespołu został Piotr Żak, twój dotychczasowy asystent. Ponoć nie było między wami chemii. To prawda?

Czy ja wiem? Były wyniki, a to chyba jest najważniejsze. Rozstaliśmy się normalnie. Zresztą Piotrek awansował przecież w bardzo dobrym stylu do drugiej ligi.

W momencie kiedy ci podziękowano, nie miałeś żadnych ofert i musiałeś odejść z futbolu?

Miałem, ale była to raczej praca na krótki czas i bez jakichś ciekawych perspektyw. Znów komuś by się coś nie spodobało i musiałbym odejść. Właśnie to jest najgorsze w trenerskiej robocie.

Obserwujesz to, co dzieje się wokół futbolu w Zielonej Górze. Jak oceniasz fuzję UKP z KSF-em i wycofanie zespołu z trzeciej ligi?

Rozumiem działanie taktyczne, czyli wycofanie, bo z czwartej ligi łatwiej awansować niż w tym sezonie utrzymać się w trzeciej. To ma jakiś sens. Jednak wydaje mi się, że pod względem sportowym zrobiono zawodnikom krzywdę. Uważam, że lepiej grać w wyższej lidze i walczyć o utrzymanie, niż dobrowolnie skazywać siebie na walkę ze słabszymi i wśród nich brylować. W tej lepszej zawodnicy mają szansę rozwoju, nadzieję, że ktoś ich dostrzeże.

Dlaczego w tym mieście piłka, najpopularniejsza dyscyplina na świecie, prawie nikogo nie interesuje?

Też nie potrafię tego zrozumieć. Jest dobre szkolenie, są ligi amatorskie i ciągle ten sam dylemat. Pieniądze są bardzo ważne i stały argument to ich brak. Tyle że nie ma jakiegoś wspólnego mianownika dla wszystkich chcących coś tu zmienić.

Nie pojawili się tak naprawdę ludzie, którzy byliby w stanie pociągnąć to, zarazić swoim działaniem na tyle, żeby przekonano się do piłki. Tysiące ludzi się interesuje, tłumy grają w szóstkach, rodzice prowadzają dzieci na treningi, tylko na meczach stale jest garstka. Też tego nie rozumiem. Najbliżej zbudowania czegoś ciekawego było 20 lat temu, kiedy grając praktycznie wychowankami, awansowaliśmy do drugiej ligi i pięć lat tam graliśmy.

Byłeś częścią tej drużyny...

Tak. Jestem wychowankiem Lechii. Wchodziłem do zespołu, kiedy już grał w drugiej lidze. Potem wywalczyłem sobie w nim miejsce.

Twoja kariera potoczyłaby się inaczej, gdyby nie fatalne zdarzenie z Polic?

Przypuszczam, że tak. To było podczas meczu z Chemikiem w Policach, w 1997 roku. Miałem wówczas 22 lata, pewne miejsce w zespole. Nie byłem może jakimś wirtuozem, ale jako defensywny pomocnik robiłem co trzeba. Zresztą były pytania o mnie ze Śląska Wrocław i Pogoni Szczecin, więc wszystko jeszcze przede mną. Skakałem wówczas do główki. Wtedy uważałem i tak sądzę do dziś, że rywal chciał mi zrobić krzywdę. Uderzył mnie głową w skroń, pękła mi podstawa czaszki, pękły mi bębenki w uszach, zresztą do tej pory mam kłopoty ze słuchem. Od razu był szpital. Praktycznie rok nie grałem. Potem jednak już nie byłem takim samym zawodnikiem. Fizycznie jakoś wróciłem do normy. Psychicznie już było inaczej. Z obawą skakałem do główek, już patrzyłem na reakcję rywala, miałem zahamowania, częściej faulowałem bojąc się, że przeciwnik zrobi mi krzywdę. Przed kontuzją nie miałem żadnych obaw i grałem dość ostro. Tak więc gdyby nie to zdarzenie z Polic, moja kariera potoczyłaby się inaczej. W futbolu trzeba mieć też trochę szczęścia...

Andrzej Flügel

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.