Załoga Dozametu wyszła na ulicę. Żąda pracy i zaległych wypłat

Czytaj dalej
Fot. Filip Pobihuszka
Filip Pobihuszka

Załoga Dozametu wyszła na ulicę. Żąda pracy i zaległych wypłat

Filip Pobihuszka

- Nasz zakład można uratować, ale nie mamy z kim rozmawiać! - żalili się pracownicy Dozametu, którzy podczas wczorajszej pikiety spotkali się z prezydentem Wadimem Tyszkiewiczem.

Nazwisko właściciela Dozametu, Janusza Wójcika, było wczoraj odmieniane przez wszystkie przypadki. - Na tubingach do Kanady 7 mln zł zarobił i co? Pensjonat w Szklarskiej Porębie postawił! Normalnie za batonika idzie się do więzienia, a on co? - dało się słyszeć w tłumie. Tymczasem biznesmen jest cały czas nieuchwytny. Pracownicy spółki nie widzieli go od miesięcy, podobnie zresztą jak swoich wypłat. Póki co, wszystkie sposoby, jakich łapała się załoga Dozametu by odzyskać swoje pieniądze, spaliły na panewce. Nie pomogło oddawanie sprawy do prokuratury, nie pomagały apele do szefowej rządu. Zdesperowani pracownicy wyszli więc z transparentami na ulicę. Ok. 30 osób przemaszerowało od urzędu miasta na plac Wyzwolenia, by zawrócić pod magistrat, gdzie spotkać się z załogą obiecał prezydent Wadim Tyszkiewicz.

- Pan Wójcik ucieka z płaceniem podatków, złożyliśmy zawiadomienie do prokuratury, ale postępowanie zostało umorzone. Mogę zdradzić, że jego zaległości dla Nowej Soli, to ok. milion złotych z samego Dozametu. Pomijając to, że on przesuwa majątek ze spółki do spółki. W zasadzie jedziemy na tym samym wózku - nie owijał w bawełnę szef miasta. - Wielokrotnie szliśmy Dozametowi na rękę. Jeszcze dwa, trzy lata temu rozmawiał z nami pan Kehle (chodzi o Tadeusza Kehle, wiceprezesa zarządu Dozametu - przyp. red.), ale przestał. A z panem Wójcikiem ostatni raz rozmawiałem około... dziewięciu lat temu - skwitował W. Tyszkiewicz.

Prezydent przekonywał, że miasto ma podobne problemy z Dozametem jak pracownicy. Spółka zalega bowiem z podatkiem.
Filip Pobihuszka Prezydent przekonywał, że miasto ma podobne problemy z Dozametem jak pracownicy. Spółka zalega bowiem z podatkiem.

- Panie prezydencie, ale nasz Dozamet jeszcze jest do uratowania! - mówił Zdzisław Kołtun, przewodniczący wczorajszego zgromadzenia. - Nie widzi pan szans by uratować naszą odlewnię? Ona jest gotowa do produkcji - dodawał z kolei 32-letni Damian Pala, chyba najmłodszy z „dozametowców”. - Nie mogę obiecywać, nie mam mocy sprawczej. Ale mogę pośredniczyć w poszukaniu dla was pracy. Zarekomendować was. Mogę szukać inwestora na Dozamet, ale ktoś musi chcieć ze mną rozmawiać! Jeżeli pan Wójcik przyjdzie i powie „usiądźmy, poszukajmy inwestora”, to jestem gotów zrobić to nawet dzisiaj - deklarował prezydent. - My byśmy chcieli z nim rozmawiać, ale on jest nieuchwytny - żalił się Z. Kołtun. - Dla nas też! - odparł prezydent. - Siłą go doprowadzić! - padło wczoraj także z tłumu. I trzeba przyznać, że była to jedna z delikatniejszych sugestii, jakie wychodziły ze strony załogi spółki...

Pracownicy podnieśli też temat budowy ronda, które powstaje częściowo na terenie Dozametu.

- Według mojej wiedzy, pan Wójcik nie uczestniczy w tym finansowo nawet złotówką. Ma tam powstać market Mrówka i teren pod marketem jest zapłatą dla wykonawcy za budowę ronda. Ale to jest tylko moja wiedza, szczegółów nie znam - mówił prezydent Tyszkiewicz. - Do dziś chcemy wybudować drogę przez Dozamet, przez co te tereny zyskają na wartości. Wielokrotnie to proponowaliśmy. Gdyby pan Wójcik przekazał nam grunty, to jesteśmy w stanie tę drogę wybudować - wyjaśniał.

Jednak najciekawszą informacją i chyba jedynym konkretem była prezydencka deklaracja pośredniczenia w załatwieniu pracy w innych nowosolskich zakładach.

Podczas pikiety padły dwie nazwy: Voit i Nord. Agnieszka Tront-Stefańczuk, dyrektor ds. finansów i administracji drugiej z wymienionych firm, potwierdza te informacje. - Oczywiście! To są ludzie z doświadczeniem. Potrzebujemy specjalistów, a osoby z Dozametu, to są właśnie osoby z doświadczeniem i bardzo cenni fachowcy. I takich fachowców z Dozametu już wcześniej przyjmowaliśmy - tłumaczy. - Rekrutacja wciąż trwa, przede wszystkim do obsługi różnych nowych maszyn, które kupujemy. Maszyny są na trzy zmiany, więc „na dzień dobry” do jednej maszyny potrzeba trzech pracowników - wyjaśnia. Nord na dział obróbki planował przyjąć w tym roku około 20 osób. Kilka już dostało pracę, ale do końca roku zakład będzie potrzebował jeszcze około 15 pracowników, lub więcej. - Jeśli pracownicy Dozamtu mają otwartą głowę i chcą się rozwijać, to zapraszamy - zachęca Agnieszka Tront-Stefańczuk.

Z Januszem Wójcikiem nie udało nam się skontaktować.

Filip Pobihuszka

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.