Zbrodnia na Manhattanie

Czytaj dalej
Fot. Fot. Piotr Hukało/Dziennik Bałtycki
Paweł Kozłowski

Zbrodnia na Manhattanie

Paweł Kozłowski

„Gulczas” i Edyta siedzieli na ziemi, rozmawiali. W pewnym momencie chłopak chwycił 16-latkę za szyję i zaczął dusić. - I tak nie wiem skąd... Chyba odbiła mi palma - zeznał później.

By się nie szarpała przydusił ją do ziemi. Przez kilka minut zaciskał ramię wokół jej szyi. Kiedy przestała się ruszać, usiadł na niej i zaczął dusić dłońmi. Z jej spodni wyciągnął pasek i założył na szyję. Chwycił za końcówkę i ciągnął Edytę przez kilkadziesiąt metrów. Charczała, więc zacisnął pętlę. Kiedy pasek pękł, złapał za kawałek rozbitej butelki po wódce i zaczął zadawać ciosy w szyję, osłaniając się przed tryskającą krwią kurtką dziewczyny. - Nie pamiętam ile razy uderzałem, gdzieś z dziesięć - Grzesiek opowiadał śledczym.

16 marca 2008 r. Witnica, tuż po godz. 12.00. Laskiem w okolicach ul. Rutkowskiego spaceruje kobieta. Zalesione górki miejscowi nazywają „Manhattanem”. Każdy miejscowy wie, gdzie to jest. Młodzi spotykają się tam także po zmroku, urządzają ogniska, piją alkohol. Pies kobiety zainteresował się szmatami leżącymi między drzewami. Jego właścicielka podchodzi bliżej. Spod kurtki wystają nogi. Na początku myśli, że to kukła, ale kiedy podnosi nakrycie, widzi zmasakrowaną twarz nastolatki, przykrytą zakrwawionymi włosami.

Dziewczyna to 16-letnia Edyta, mieszka w okolicy. Policjanci z Witnicy bez problemów i szybko ustalają z kim była w sobotni wieczór. Z najlepszą koleżanką Eweliną (14-latka chodziła wtedy do pierwszej klasy gimnazjum) oraz starszymi od siebie chłopakami: 19-latkami Łukaszem i Grzegorzem. Tego ostatniego policjanci zatrzymali dwie godziny później na obwodnicy Witnicy. Miejscowy „glina”, który dobrze go znał, wysłał mu sms-a: - Gdzie jesteś? G. domyślał się, że go szukają. O 15.28 odpisał: - Będę czekał na ostatnim rondzie do Gorzowa.

„Gulczas” w marcu 2008 r. miał 19 lat i sześć miesięcy. 168 cm wzrostu, na prawym ramieniu tatuaż - tribal i liść marihuany. Nie uczył się i nie pracował. Był najmłodszym z sześciorga rodzeństwa, ojciec pił i bił żonę oraz starsze dzieci. Według akt, matka też nie stroniła od alkoholu. Kiedy miał trzy lata, rodzice się rozwiedli. Grzesiu od początku sprawiał kłopoty. W drugiej klasie okradł ze starszym kolegą szkolny sklepik ze słodyczy, po raz pierwszy napił się w wieku 12-13 lat, od piątej klasy wagarował. Podstawówkę skończył w ośrodku wychowawczym w Renicach, gimnazjum już nie dał rady. Biegli stwierdzili, że brak wykształcenia wynika jedynie z jego niechęci do nauki. Bójki, rozboje, kradzieże, dozór kuratora, kilka wyroków w zawieszeniu, wizyty na wytrzeźwiałce, narkotyki (przyznał się do wciągania amfetaminy i palenia marihuany). Po alkoholu stawał się agresywny.

- Jak się napił, miał odpały, tracił kontrolę - zeznał policjantom Łukasz. Straszył, że się zabije. Po tym jak chciał się powiesić, trafił nawet na cztery tygodnie do psychiatryka na obserwacje. 11 dni przed mordem wyszedł z aresztu, do którego trafił za to, że nożyczkami prawie zabił sąsiada. - On wtedy próbował zgwałcić moją matkę - bronił się.
W tragiczną sobotę Edyta miał nocować u Eweliny. Nie pierwszy raz, wcześniej nic złego jej się nie stało, więc mama nie martwiła się o nią. Około 21.00 dziewczyny spotkały Łukasza. Czekał na Grzegorza. „Gulczas” wsiadł na rower i pojechał po wódkę, zapitkę i papierosy. W czwórkę poszli na „Manhattan”, po drodze kupili plastikowe kubeczki. Polewał Łukasz. G. twierdzi, że wypił sześć kolejek, dziewczyny tyle samo. Rozmawiali o filmach, wspominali wcześniejsze imprezy. Edyta znała przeszłość „Gulczasa”, ale nie bała się go. Nie mogła. Znali się od małego, ich rodziny przyjaźniły się, a oni wspólnie się wychowywali. Mocno wstawieni Grzesiek i Edyta całowali się, choć nie byli parą. Po 23.00 Ewelina stwierdzili, że wracają. Ewelina i Łukasz poszli przodem. „Gulczas” krzyknął, że ich dogonią. Kilkanaście minut później na leśnej górce rozegrał się dramat. G. od razu się przyznał do morderstwa. Biegli stwierdzili, że chłopak nie jest chory psychicznie, a w momencie zbrodni był poczytalny. Grzesiek nie potrafił wytłumaczyć, dlaczego to zrobił. Psycholog orzekł, że okoliczności wskazują, że nie jest zdolny do empatii, a inne osoby traktuje w sposób instrumentalny, przedmiotowo, jakby nie widział w ofierze człowieka.

Sąd skazał „Gulczasa” na dożywocie. Jego adwokat wniósł apelację. Powołał się na młody wiek zabójcy oraz na to, że „rodzina jak i instytucje państwowe nie spełniły swego obowiązku” wobec chłopaka. Chodzi o kwestie wychowawcze oraz o to, że nie był leczony. Apelacja została przyjęta, a powtórny wyrok brzmiał - 25 lat.

Paweł Kozłowski

Kierownik działu online. Politolog z wykształcenia, miłośnik twittera, fan sportu. W "Gazecie Lubuskiej", z krótką przerwą, pracuję od 2000 r.

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.