Zbudować auto? Przecież to proste!

Czytaj dalej
Fot. Jarosław Miłkowski
Jarosław Miłkowski

Zbudować auto? Przecież to proste!

Jarosław Miłkowski

Lotus seven miał problem z rejestracją. Z kolei samochód Batmana rzadko zjeżdża z lawety. Nawet drobna stłuczka kosztowałaby majątek

Cezary Szklarz z wykształcenia jest stolarzem. Jednak swoje życie związał z motoryzacją. Efektem jest lotus seven. Czerwone, dwumiejscowe autko, które robi furorę na ulicach. A jego konstruktor mówi, że to po spełnienie marzeń. Aż trudno uwierzyć, że cacko powstało w niecałe 1,5 roku.

Myśl o samodzielnym zbudowaniu samochodu pojawiła się przed 20 laty, jednak wtedy trudno było o materiał, a ford sierra kosztował tyle, co mieszkanie w bloku. Ponadto nikt nie zarejestrowałby pojazdu.

- Po 20 latach też miałem takie problemy. W 2013 roku, gdy auto było już gotowe, w Świebodzinie nie było nawet mowy o rejestracji. Dlatego ma międzyrzec-ką rejestrację - wyjaśnia pan Cezary.

Lotus seven to replika pojazdu Caterhama. To było źródło natchnienia, przede wszystkim jeśli chodzi o bryłę samochodu. Ale wykonanie było w pełni autorskie.

- Najtrudniejsze było połączenie wszystkich elementów w całość z nadzieją, że razem to zadziała - dodaje Szklarz. Pierwsze przejażdżki, jeszcze samym szkieletem konstrukcyjnym, dodawały wiary, że wszystko zmierza w dobrą stronę. Samochód mały, ale bezpieczny, z niewielkim bagażnikiem i dwoma miejscami: kierowcy i pasażera.

- Od zawsze interesowałem się motoryzacją. Budowałem różne pojazdy, ale służyły tylko rekreacyjnym przejażdżkom. Nie było możliwości, by wyjechać nimi na ulicę - zaznacza mechanik samochodowy.

Z wykształcenia jest stolarzem. Był nim dziadek, ojciec, więc i syn miał nim zostać. Stało się inaczej.

- Poniekąd zmusiły mnie do tego czasy. Gdy wyszedłem z wojska, upadały wszystkie zakłady stolarskie, a że zawsze interesowałem się motoryzacją, to otworzyłem swój warsztat - dodaje.

Czerwonym samochodem pan Cezary najdalej zajechał nad morze. Bierze też udział w zlotach, głównie motocyklowych.

- Samochód zbudowałem dla siebie. Nie zrobię pojazdu na zamówienie, ale chętnie podzielę się swoją wiedzą - podkreśla.

Na lotusie nie koniec. Cezary Szklarz zapewnia, że jeszcze w tym roku rozpocznie pracę nad wymarzonym samochodem - cobrą. Dla laika rzecz niemożliwa, dla świebodzińskiego konstruktora wyzwanie. - Cieszy nie tylko gotowy pojazd, ale każdy etap jego powstawania. Nie miałem ani chwili zwątpienia, nawet gdy coś nie wychodziło tak jak powinno. Motoryzacja to nałóg, w którym traci się kontrolę nad czasem. To po prostu wciąga.

Lotus ma już trzy lata, przejechał sporo kilometrów i ani razu nie zawiódł w podróży. - Zawsze babrałem się w smarze, ale że zbuduję samochód, nie przypuszczałem. Gdy już uparłem się, że zrealizuję marzenia, to nie zniechęcały mnie głosy: „Przecież to nie będzie jeździć”. Lotus to mój pierwszy, ale nie ostatni samodzielnie zbudowany samochód - zapewnia.

Pojazd pana Cezarego to odwzorowanie popularnego lotusa seven - niewielkiego, dwumiejscowego samochodu, o dość prostej konstrukcji. Produkcję pierwszej wersji pojazdu uruchomiono w 1957 roku. Do dziś na całym świecie produkuje się wiele replik tego samochodu.

A widoczny na zdjęciu powyżej trzykołowiec? Od zera zbudował go sześć lat temu Markus Rogalski z Gorzowa. Co to konkretnie jest?

- Na pewno nie jest to samochód, ale nie jest to też z pewnością motocykl. Trochę więcej ma z auta, bo prowadzi się go jak auto, obsługa jest jak w samochodzie i przy jeździe nie wymaga balansowania ciałem, jak to jest w przypadku motocykla. Napęd pojazdu jest jednak typowo motocyklowy - tłumaczy jego konstruktor.

Pojazd gorzowianina przypomina auto znanego z komiksów, filmów czy gier komputerowych Batmana. Tak naprawdę to pojazd nazywa się Marotti. To skrót od Markus Rogalski Threewheeler Technology Incorporation - marki 41-letniego dziś gorzowianina. Pojazd ma silnik 750 cm sześc. z hondy V4, która ma 100 koni mechanicznych. Bak - jak w motocyklach - ma pojemność 14 litrów. A że Marotti spala 7-8 litrów benzyny na 100 km, trzeba go tankować przeważnie co 200 km. Czasami nawet i częściej. Pojazd wyciąga bowiem ponad 200 km/h. Gdy Rogalski testował go na zamkniętym torze w Poznaniu, Marotti spalało nawet 14 litrów na „setkę”.

Jak powstał Marotti? - Z pomysłu. Najpierw go narysowałem, a później wykonałem - mówi z uśmiechem gorzowianin.- Bardzo się fascynowałem jazdą motocyklem. Zebrałem doświadczenia, jakie zbiera motocyklista, i przełożyłem je na projekt.

Aby Marotti było bezpiecznym pojazdem, w tylnej części ma zamontowane „skrzydła”. Owszem, dodają one „bajeru”, ale ich nadrzędnym zadaniem jest ochrona kierowcy.

Jak się jeździ takim sprzętem? - W pięć sekund dochodzi on do „setki”. Nie ma kabiny, nie ma słupków. Pole widzenia to prawie 360 stopni - mówi Rogalski. W rozmowie z „GL” przyznaje, że za kierownicą tego jednoosobowego pojazdu można poczuć się jak kierowca Formuły 1.

Pan Markus dużo jednak swoim pojazdem nie jeździ.

- Przez te sześć lat on więcej na lawecie przejeździł niż normalnie. Szkoda mi go trochę do jeżdżenia, bo każda ewentualna stłuczka jest problemem. Cokolwiek w tym pojeździe trzeba wymienić, to trzeba to zrobić samemu. Opony (dwie z przodu mają po 24,5 cm, a tylna 31,5 cm) można jeszcze kupić, ale owiewki już nie - mówi Rogalski.

Czy od 2010 roku Marotti uczestniczył w jakiejś stłuczce?

- Broń cię Boże! Każde uszkodzenie poszycia to wiele godzin w warsztacie - mówi właściciel nietypowego pojazdu. Wszelkie poprawki, jakie przez sześć lat zaszły w konstrukcji „batmobilu”, sprawiły, że jest on niezawodny.

Do dziś Rogalski włożył w swoje „moto-dziecko” sto kilkadziesiąt tysięcy złotych. - Najdroższe jest w nim „ubranie”. Wykonanie samych elementów ze stali jest stosunkowo proste i tanie, ale wykonanie bardzo fajnego kształtu z włókna szklanego jest drogie - mówi Rogalski.

- Miałem dużo pytań o dystrybuowanie tego pojazdu. Wiele osób chciało go sprzedawać. Na razie jest on jeden, ale gdyby ktoś chciał wyłożyć pieniądze na seryjną produkcję, jestem otwarty na propozycje - kończy gorzowianin.

Jarosław Miłkowski

Jestem dziennikarzem gorzowskiego działu miejskiego "Gazety Lubuskiej". Zajmuję się tym, co na co dzień dzieje się w Gorzowie - opisuję to, co dzieje się w magistracie, przyglądam się miejskim inwestycjom, jestem też blisko Czytelników. Często piszę teksty o problemach, z którymi mieszkańcy przychodzą do naszej redakcji w Gorzowie (Park 111, ul. Sikorskiego 111, II piętro). Poza tym bliskie mi są tematy związane z Kościołem. Od dzieciństwa jestem też miłośnikiem żużla, więc zajmuję się też tą dyscypliną sportu. Gdy żużlowcy rozgrywają sparingi, turnieje szkoleniowe a także jeżdżą w turniejach za granicą Polski, wybieram się tam z aparatem fotograficznym.

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.