Znów się strasznie męczyliśmy...

Czytaj dalej
Fot. Mariusz Kapała
Andrzej Flügel

Znów się strasznie męczyliśmy...

Andrzej Flügel

Stelmet BC wygrał kolejny mecz w ekstraklasie, po raz 32 schodziliśmy z parkietu hali CRS jako ligowi zwycięzcy. To jedyna dobra wiadomość z pojedynku z Polpharmą Starogard Gdański.

Stelmet BC Zielona Góra - Polpharma Starogard Gd. 86:80 (18:16, 19:18, 22:21, 15:19, dogrywka 12:6).

Zapowiadając ten mecz wspominaliśmy, że zdecydowanym faworytem jest Stelmet. Tyle, że absolutnie nie powinniśmy lekceważyć rywala. Jest tam kilku zawodników, którzy wiedzą co zrobić z piłką. Jednym z nich jest z pewnością Michael Hicks Amerykanin z polskim paszportem odebrał nagrodę najlepszego zawodnika stycznia. W Zielonej Górze pokazał klasę. Można spokojnie zakładać, że gdyby nie spadł za pięć przewinień na niespełna trzy minuty przed końcem, to nie wygralibyśmy tego spotkania. Niestety, w kolejnym meczu w którym za rywala mamy słabszą ekipę gramy na połowę swoich możliwości. Znów byliśmy jacyś ospali, dawaliśmy się wyprzedzać, zaliczaliśmy straty, a to nie przystoi mistrzom.

Zaczęliśmy obiecująco, bo po trafieniu Dejana Borovnjaka było 16:9. Niestety, zaraz straciliśmy tę przewagę. W 9 min rzucił Johnny Dee i było 16:16.

Nie był to jednak żaden powód do niepokoju. Wszyscy czekali na jakiś przełom. Kilka fajnych akcji, które rozbiją rywala, dadzą nam sporą przewagę i pozwolą spokojnie oglądać ten mecz. Tym bardziej, że Hicks w pierwszej kwarcie na cztery próby tylko raza trafił. Niestety, nasze męczarnie ciagle trwały. Graliśmy kosz za kosz. Gdyby tak toczył się mecz z ekipą z czołówki nie można by mieć żadnych pretensji, ale graliśmy zespołem z dolnej połówki, którego rozbiliśmy w jego hali.

Ale czy mogło być inaczej skoro błąd, gonił błąd, piłka stawała się łupem gości, a Hick swobodnie dziurawił nasz kosz? W sumie było cały czas remisowo i musieliśmy się cieszyć jak w ostatniej akcji drugiej kwarty Przemysław Zamojski trafił za trzy i schodziliśmy z parkietu prowadząc. Ale słabiutka pierwsza połowa też jeszcze nie niepokoiła. Tak było wiele razy. Potem mistrz wychodził z szatni, brał się za robotę i rywal nie miał szans.

Nie tym razem. Trzecia k warta to kolejna odsłona męczarni. Znów pozwalliśmy Polpharmie na zbyt wiele, znów mnożyły się błędy. W pewnym momencie, po rzucie Zamojskiego było 49:42. Wszyscy uznali, że to ta chwila w której odjedziemy. Nic z tego. Po trójce Hicksa było już tylko 52:51. W czwartej kwarcie stało się jasne, że tutaj już się nic nie zmieni i będziemy musieli walczyć do końca o sukces. Było bardzo gorąco. Na minutę i 13 sekund przed końcem, po trójce Urosa Mirkovicia goście wygrywali 74:71. Na szczęście po chwili to samo zrobił Dee Bost. W ostatniej minucie mieliśmy dwukrotnie piłkę i mogliśmy wygrać. Niestety, zarówno Bost jak i Vlad Moldoveanu nie trafili. To oznaczało dogrywkę.

Ale czy mogło być inaczej skoro błąd, gonił błąd, piłka stawała się łupem gości, a Hick swobodnie dziurawił nasz kosz?

W niej znów rozległ się jęk rozpaczy publiczności, kiedy po trójce Damiena Kinlocha i osobistym Łukasza Diduszki Polpharma prowadziła 78:74. Na szczęście dla nas za pięć przewinień spadł Hicks, a dobrą zmianę dał Nemanja Djurisić, chyba jedny zawodnik, którego można za ten mecz pochwalić. Na 31 sekund przed końcem było 82:78. Mieliśmy wielkie szczeście, kiedy po rzucie Diduszki zza linii 6,75 m piłka zatańczyła i praktycznie wypadła z kosza. To dobiło gości i wygraliśmy. Jeśli kogoś za ten mecz można pochwalić to jedynie Polpharmę. Rywale pokazali, że ambicja i wiara w zycięstwo prawie może uczynić cuda.

Andrzej Flügel

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.