Zwycięstwo Stelmetu BC na początek 2016 roku

Czytaj dalej
Fot. Tomasz Gawałkiewicz
Andrzej Flügel

Zwycięstwo Stelmetu BC na początek 2016 roku

Andrzej Flügel

Stelmet BC Zielona Góra zaczął 2016 rok od zwycięstwa. Kibice w Zgorzelcu obejrzeli zacięty i wyrównany mecz. Mimo problemów zdobyliśmy dwa punkty.

PGE Turów Zgorzelec - Stelmet BC Zielona Góra 92: 95 (18:18, 20:26, 32:24, 22:27)
PGE Turów: Karolak 25 (6), Dylewicz 21 (2), Dillon 19, Kostrzewski 13 (2), Novak 10 oraz: Krestinin 4, Gospodarek 0 i Prostak po 0.
Stelmet BC: Koszarek 19 (4), Ponitka 11 (1), Borovnjak 10, Moldoveanu 6, Zamojski 5 (1) oraz Bost 18 (3), Djurisić 13 (2), Gruszecki 8 (2), Szewczyk 3 (1), Hrycaniuk 2.
Sędziowali: Piotr Pastusiak (Szczecin), Robert Mordal (Gliwice) oraz Paweł Białas (Wrocław).
Widzów 2.000.

Gospodarze, którzy w tym sezonie mają ambicję tylko by zmieścić się w czołowej ósemce mieli problem, bo kontuzji doznał Cameron Tatum. Stelmet przyjechał bez odczuwającego bóle pleców Marcela Ponitki. Biorąc pod uwagę skład obu zespołów Stelmet BC nie powinien mieć problemów. Z drugiej strony na mecz z mistrzem wszystkie zespoły mocno się mobilizują. Było pewne, że zrobi to szczególnie Turów, do niedawna jedyna ekipa mogąca powalczyć ze Stelmetem o tytuł mistrzowski.

Rzeczywiście momentami trudno było zgadnąć, która z nich jest liderem i walczy w pucharach, a która jest zespołem ze środka tabeli. Stelmet BC grał "falami", co przyznali po meczu zarówno trener i zawodnicy. Kiedy stanęli mocniej w obronie, nie gubili piłek w ataku, zbierali, dominowali nad Turowem dość wyraźnie, Kiedy jednak tylko zwalniali, gubili piłkę nie mieli tyle energii jak chwilę wcześniej, gospodarze odrabiali straty i wychodzili na prowadzenie. Oba zespoły niezbyt przejmowały się obroną, urządziły dobie ostre strzelanie, stąd rzadki w naszej lidze wysoki wynik.

Zaczęliśmy spokojnie i dużą pewnością siebie. Po 3 minutach wygrywaliśmy 7:1. Potem rywale zaczęli trafiać. Już w 5 min po rzucie Australijczyka Daniela Dillona po raz pierwszy prowadzili 10:9. Potem graliśmy "kosz za kosz". W drugiej kwarcie długo było jeszcze remisowo. Jednak w końcówce obudziliśmy się i odskoczyliśmy. Wydawało się, że chwyciliśmy właściwy rytm, choć nie potrafiliśmy uciec Turowowi na bezpieczną odległość. Rywale mocno się postawili, a brylowali wśród nich Jakub Karolak i Filip Dylewicz.

Wspomniane "falowe" granie ujawniło się szczególnie w trzeciej kwarcie. Nasi podkręcili tempo i w 25 min wygrywali 61:51. Wydawało się, że to jest znakomity moment, by odskoczyć i kontrolować ten mecz utrzymując bezpieczną przewagę. Niestety, złapaliśmy wielki dół, w którym wszystko się nam posypało. W 29 min Turów wygrywał 70:65. Tak więc bilans czterech minut to 19:4 dla Turowa! Na szczęście w ostatnich sekundach Karol Gruszecki trafił za trzy i wyglądało to lepiej.

Czwarta kwarta rozgrzała wszystkich. Długo wydawało się, że jednak górą będą gospodarze. Turów prowadził, a Stelmet gonił. Na szczęście gospodarze mieli tylko niewielką przewagę i cały czas sprawa naszego zwycięstwa była otwarta. Pod warunkiem, że wreszcie się obudzimy. W 37 min wyglądało, to nieszczególnie, bo Turów prowadził już 86:81. Na szczęście wzięliśmy się do roboty. Nemanja Djurisić, który miał bardzo dobre wejście trafił z osobistych. Potem klasę pokazał Łukasz Koszarek trafiając w samej końcówce 24 sekund piękną trókę. Wybroniliśmy akcję. Dee Bost w ekwilibrystycznej pozycji trafił za dwa, był faulowany i dorzucił punkt z osobistego. Wygrywaliśmy 89:86 i już nie oddaliśmy do końca prowadzenia, choć Turów bardzo się starał.

Wcale nie było łatwo, bo na 18 sekund przed końcem prowadziliśmy tylko 91:90. Na szczęście mistrz pokazał zimną krew i dwa punkty pojechały do Zielonej Góry.

Andrzej Flügel

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.